Ghost World

I znów trochę na przekór. Kiedy w realu była zima, wstawiałem foty z lata, wiosny. Kiedy jest w końcu ciepło i kolorowo, pomyślałem że zrobię relację z zeszłorocznej mini wyprawy z serca jesieni - co by trochę ostudzić ten czerwcowy żar.

Tu poinformuję, że zdjęcia nie były poddane żadnym obróbkom, fotoszopom i innym czarosztuczkom. Tak jak je złapałem swoim fonem, tak wrzucam teraz na bloga. Mgła tego dnia była obłędna, wisiała w powietrzu i można było ją kroić nożem. W połączeniu z roznegliżowanymi przez listopad drzewami, dawała klimat który interesował i niepokoił zarazem:












Ruch drogowy był praktycznie żaden. Była tylko droga, drzewa przy niej i jakieś pierwsze plany tego co wokół, reszta rozpływała się w ciszę. Było zimno. Jak przystało na przedostatnią porę roku. Docierałem pomału w okolice starego pruskiego grodziska.








Pozostałości dawnej warowni robiły właśnie takie wrażenia, jakich się spodziewałem. Mgliste zarysy dawnych wałów straszyły ciszą, a gdzieś pod nimi szumiał z lekka nieduży potok, zwany Morlińską Strugą. Miejsce nie wydawało się jednak złowieszcze - powiedziałbym, że raczej smutne, pełne zapomnienia, ale także swoiście piękne w tym. Po tylu latach jeszcze zachowały się resztki tego co swoimi rękami stworzyli ludzie których nie ostał się nawet język, i to chyba takie właśnie smutnopiękne w tym wszystkim. Czy ten sam strumień płynął i wtedy? Czy zbierali się przy nim ludzie? Nigdy się nie dowiemy, ale woda i drzewa szumią tak samo bez względu na lata.






Ornowo raczej nie było wymarłą osadą, ale w takich okolicznościach i ono potrafiło wywrzeć dość upiorne wrażenie. We wiosce ni żywej duszy, nawet psy nie szczekały, jeno jakiś kot gdzieś przemknął od jednego końca ulicy na drugi. Poza tym tylko mgła. I szron, bo było zimno, z gatunku tych zimn oblepiających wszystko i zwiastujących nieuchronne przybycie zimy za jakiś czas. Jesień, mimoż i w mocy i w posiadaniu, musiała w końcu ustąpić.









W Ornowie nie mogłem odmówić sobie wizyty w miejscu, które w takich okolicznościach nabiera zupełnie nowego wymiaru. Przy tej aurze faktycznie miałem wrażenie, że między światami otworzył się jakiś portal który je łączy, ale na co dzień go nie widać.









Nie miałem dość. Pojechałem dalej. Krajobraz, mimo iż prawie księżycowy, zachęcał:


Kierunek na Durąg. Niczym niewyróżniająca się, podostródzka wieś, ale ma w sobie coś, co dzisiejszego dnia jest dla mnie powodem wizyty tam. Po drodze doń, spotkałem to:



Dobry, czy zły omen? :)

Tak czy owak, do Durąga i tak pojechałem, a miejsce docelowe przywitało mnie tak:


Uprzedzam zapytania - nie, to nie bramy miejskie/wiejskie. To tylko kolejny przybytek wiecznego spoczynku, który dziś pojawił się na moim szlaku. Wchodzimy?


Nie było innego wyjścia.

Tu bardziej niż w Ornowie rzuca się w oczy podział. Jest stary, niemiecki, ewangelicki cmentarz, i nowodoczesny, polski.


Na zdjęciu powyżej już w ogóle tenże podział jest wyraźny. Po lewej stronie alei czernieją stare, zapomniane, kamienne nagrobki z niemieckojęzycznymi nazwiskami (choć i zdarzają się hybrydy z naszymi), a po prawej już nasze "swojskie" marmury i lastryko, na swoją modłę hołdujące temuże od zarania procesowi. Może i nie mi to oceniać, ale kiedyś jakoś tak godniej ten człowiek w ziemi wyglądał, niż teraz. Cała zresztą ta stara, cmentarna architektura o wiele "lepiej" się prezentuje nawet w naszych czasach, pordzewiała, niż ten nowoczesny, z lekka jarmarczny styl pogrzebowy nowożytności. Nie dywagując więcej, wypadała mi droga na wprost, ku czemuś co stało na tym cmentarzu od dziesiątków lat. A dokładniej - od stu dziewięćdziesięciu dziewięciu:

Wybudowana w 1820 roku kaplica rodowa Weissermelów.

Kaplica, zwana też po prostu kostnicą. Dochodziły mnie słuchy o jej paranormalnej aktywności, a teraz mogłem po raz pierwszy zobaczyć ją z bliska, na żywo. Przede wszystkim zrobiło mi się jej żal. Praktycznie dwusetletni budynek - i na tyle wyglądał. Z jednej strony tajemniczy, klimatyczny, z drugiej, tej praktycznej i oczywistej, rozkradziony, zbeszczeszczony, zostawiony sam sobie, najlepiej jakby się zawalił i można byłoby może zabrać cegły, bo wiadomo, te niemieckie jeszcze by się na coś przydały. Ja jednak uległem bardziej tej tajemniczości, może właśnie z żalu. Zajrzałem, spróbowałem zajrzeć do środka.




Faktycznie, w środku coś na kształt trumien, ale mrok tego miejsca (ależ mrocznie zabrzmiało!) nie pozwolił dostrzec oku więcej i nawet flesz nie wydobył nic szczególnego. Wiadomo jednak, że do całkiem niedawna można było znaleźć w środku i trumny, i kości w nich. Raczej nie "właścicieli" tej mini nekropolii, ale fakt jest faktem i ponoć prawdą. Czy to tylko wersja wiejskich legend, ale ponoć straszy tu i straszyło od dawna. I niech straszy, byle tylko z dala trzymać tych, co chcą upadku tego miejsca.



Tak czy inaczej, nawet czysto doczesne zimno przesiąknęło mnie na tyle, że czas było powrócić w dom. Jak dobrze mieć dostępną raz na rok taką porę roku -  można w końcu docenić tą, w której temperatury w cieniu przekraczają te dwadzieściakilka stopni :) Gdyby jesień nie trwała tak długo i nie zmieniała się w jeszcze dłuższą zimę, byłaby naprawdę wspaniałą pora roku - pełną miejsca na spokój, ciszę, pomyślunek. Jest jednak jak jest i raczej nic tego nie zmieni, ale wiadomo, że wiosna prędzej czy później zawita.


A nawet i w takich okolicznościach można dostrzec słońce:



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przez Płaskie do Wody, a powrót Kanałem (którego nie widziałem).

Ostróda - Szeląg - Tabórz i bonus.

Wyprawa lipiec 2016 - Z Mazur przez Polskę w góry, i nie tylko.