Warmiński koniec sierpnia
Lato trwało sobie w najlepsze, a na blogu żadnej notki, żadnej relacji, cisza. Tyle minęło genialnych dni do uchwycenia i sposobności dotarcia do ciekawych miejsc, no ale ten rok jakiś taki mniej wyprawowy niż poprzedni, niestety. Tak żeby jednak nie było, że lato minęło bezpowrotnie, poniżej kilka fociszczy z zupełnie nowego miejsca - Warmii.
Pogoda dopisała, bo nie było upalnie, choć niebo praktycznie bezchmurne. Warmińskie szlaki zachęcały by udać się nimi gdzieś dalej.
Rolniczo - polny krajobraz z gospodarskimi zabudowaniami był bliźniaczo podobny do mazurskiego, i nikt by go chyba nie odróżnił, gdyby nie wiedział gdzie tak naprawdę się znajduje. Krainy łudząco podobne do siebie w ujęciu geograficznym, bo w kulturowym i historycznym już nie tak bardzo. Warmia katolicka, Mazury protestanckie, różne gwary, i naprawdę nie czuję kompetentny, by tu coś ciekawego powiedzieć, bo oba regiony mają naprawdę długą i skomplikowaną nieraz historię. U mnie przede wszystkim główną rolę grają widoki, choć miło, gdy są przyprawione szczyptą wiedzy na temat danej krainy.
Ze ścieżki można było zaobserwować ciekawy obiekt:
Ten widoczny nad lasem patyk to drugi co do wielkości najwyższy obiekt budowlany w Polsce, maszt radiowo - telewizyjny RTCN Olsztyn Pieczewo. Stąd oczywiście wygląda na metrów z siedemnaście ;). Podążamy dalej, a za chwilę zaczynają się "zabudowania" Starego Olsztyna:
Ta część wioski wygląda dość apokaliptycznie - zrujnowane budynki dawnej użyteczność gospodarskiej nawet w świetle sierpniowego popołudnia prezentowały się posępnie, i na pewno nie witały chlebem i solą podróżnych.
Sierpniowa manna z nieba jednak dość nieźle tuszowała te niedoskonałości i było przyjemnie:
Ze Starego Olsztyna, w którym urodził się Marek Jackowski, nieżyjący już niestety gitarzysta Maanamu, droga wiodła już prosto do Bartążka, urokliwej wioski leżącej nad jeziorem Bartąg:
Bartążek to bardzo sympatyczna wioska, nad jego jezioro ludzie zmierzają bardzo chętnie, i często gęsto potrafi zgromadzić się tam mały tłumek. No ale nie dziwne:
Ciepły dotychczas, rasowo letni dzień pomału przeistaczać się zaczął w również letni, ale zimny już wieczór. Komary i muchostwo wszelakie też nie dawały za wygraną i chyba przeczuwały koniec sezonu, bo gryzły tak, jakby chciały zrobić sobie zapasy na jesień i zimę. Czas w powrotną drogę.
Wieczór gęstniał z chwili na chwilę i czuć było, że to już ostatnia prosta tej pory roku, ale finiszowała jak na razie z klasą.
Droga powrotna wypadła przez gęstwinę między jeziorem a polami, idealną by szusować przez nią o zachodzie słońca:
Natknąć się można też było na leśne plemię zdybane na przedpierwszowrześniowych ceremoniach ;)
I można było pozazdrościć im tego ognia, bo było już po prostu zimno. Na dole jeszcze kilka migawek z zapadającego wieczora:
I to byłby koniec tej warmińskiej wycieczki. Za dnia słonecznie, ciepło i nic tylko zacumować gdzieś nad brzegiem jeziora i czilować w najlepsze, by potem rozpalić ognisko i nie zmarznąć, bo już można, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia :) Duże podziękowania dla mojej przewodniczko-towarzyszki Katariny De La Grabieu von Muffinstein, za pokazywanie drogi i niektóre zdjęcia :) A wszystkim innym życzę lajtowego zejścia z letniego high'u, tudzież pozostawienia go sobie gdzieś w środku na te nadciągające miesiące po nim ;)
Komentarze
Prześlij komentarz