Wiosną to się jeździ że aż ach.
Kiedy zaczynam siedzieć przy tym wpisie, dziś, prawie że końcem października, wieczór przyszedł już o godzinie siedemnastej. Mimo że dzień kurczył już się od paru tygodni, to dopiero dziś było te uderzenie w potylicę, że to już ten czas, że teraz tylko gorzej, że zacisnąć zęby i oby do wiosny. Nic oprócz tego poradzić nie można, chyba, że wyciągnie się z pawlacza na twardym dysku jakieś zdjęcia jakby z przedwczoraj, a tak naprawdę sprzed dobrych kilku miesięcy, i powspomina. No to sobie przypomnę pierwszą w tym (nie za dobrym, trzeba przyznać) roku wyprawę z noclegiem. A było to początkiem maja. Bardzo zimnym początkiem maja. Tak bardzo zimnym początkiem maja, że zieleń na drzewach wyjątkowo leniwie zaczęła wychodzić na świat, ale po wielomiesięcznej szarudze nawet te okruchy podziałały mobilizująco. Dobytek spakowany, i kolejny raz można było ruszyć w step szeroki. A w nim, co do zobaczenia? Otóż plan był taki, żeby objechać najdłuższe jezioro w Polsce - piękny Jeziorak.
Trasa wiodła pierw przez lokalny akwen - Drwęckie. Znaczy obok niego. Te Drwęckie, które kiedyś niepotrzebnie przepłynąłem dmuchanym kajakiem, tracąc siły i prawie że chęci na dalszy spływ Drwęcą. Milusio było sobie teraz to przypomnieć :)
Wspomnienia "żeglugi" tą wodą nadal mocne ;) |
Po drodze jakby ta wiosna coraz mocniejsza się robiła, o wiele bardziej niż w mieście:
Kilka kilometrów przez doskonale znane leśne tereny, zwiedzone dziesiątki razy każdą możliwą porą roku, ale zawsze przebieżka tędy sprawia przyjemność. Zawsze można też skręcić w jakąś nową ścieżynę, których mrowie przecina las, i odkryć zupełnie nowy jego kawałek. Właśnie wtedy tak uczyniłem, i niby takiego kozaka tu zgrywam, a dobrą chwilę musiałem poszukać tej właściwej :P
Powyższym mostem droga biegła już prosto na Liwę, z której już tylko kawałek do lasów, po których pokonaniu wyjadę dosłownie na wprost Jeziorakowej rynny. Dopiero wtedy jednak rozpocznie się właściwa wyprawa. W samej Liwie nie zabawiłem długo, a szkoda, bo wieś jest stara i ciekawa, z wieloma klasycznymi wiejskimi chatami sprzed dekad, wraz z kościołem. Jeziorak sam się nie objedzie, no. Tak sobie mówiłem.
Liwski skyline |
Za Liwą jak widać powyżej, wiosna pełną gębą - zielono i bocianowo, i jazda była niczym innym jak tylko czystą radochą. Z Liwy kierowałem się wśród pól na Zalewo, a z Zalewa już w te bory. Przedtem jednak krótka pauza w wioseczce Gil Wielki i przy jeziorze o takiej samej nazwie, wraz z odwiedzinami w miejscowym, starym cmentarzu.
Nic specjalnego, ale w świeżym, wiosennym wydaniu radowało się oko. Na oku tym miałem teraz pewien obiekt, o którym dowiedziałem się przeglądając goglowskie mapy tych terenów. Pierw jednak dotarłem do leśnej autostrady:
Chociaż po szutrze jeździ się zazwyczaj z przyjemnością, to wjazd na tak gładką, utwardzoną powierzchnię też jest mile widziany. A jak doda się do niej ukształtowanie terenu pozwalające na zjazd, to łopanie.. się leci wtedy :) No i tak doleciałem do pewnych obiektów:
Robiły wrażenie, ale chyba nie były tym, czego dokładnie szukałem. Wtyłzwrot i trochę pokręciłem się po okolicy, i w końcu:
To bankowo już ten "obiekt". Ponoć nawiedzony dąb, i nawet jeśli nie jest, to sam jego wygląd powodował ciary. A że stoi jeszcze w totalnie odludnym, pośrodku lasów miejscu, przy wiecznie pustej drodze.. Jak creepy musi być tu nocą, nawet nie chciałem myśleć, chociaż z dodatkową osobą, bądź pięcioma, myślę, że mógłbym to sprawdzić. W goglach jakiś facet pisze, że jego dziadek spotkał kiedyś wieczorem jeźdźca na koniu w dziwnym stroju w pobliżu tego drzewa. Jakiś inny, że miał tu problemy z telefonem. Prawda to czy bajda, kto wie, ale miejsce ma klimat i urok, choć bardziej ze złych uroków. Tak duży, że perspektywa spędzenia dzisiejszej nocy na dziko wydała mi się teraz jakaś dziwna ;) Odwrotu jednak nie przewidywałem i puściłem się dalej. Na szczęście, nawiedzony las za parę kilometrów ustąpił miejsca o wiele sielszym widokom i nastrojom.
Ba, a nawet świętym!
Zupełnie niespodziewanie natrafiłem na szlak papieski. Stacyjki pomysłowo zrealizowane w formie sakralno - sportowej, a i szlak stricte rowerowy też się znalazł. Chwalmy Pana, alleluja i do przodu zatem! Co jakieś sto metrów mijałem kolejne, aż w końcu pewien drogowskaz.. cóż, wskazał mi drogę. Jechało się tak dobrze, że pierwej zignorowałem wskazany mi zjazd, ale zawróciłem i pojechałem nim. I było warto.
Kapliczka postawiona w miejscu, gdzie w 1973 roku, jako kardynał jeszcze, modlił się Karol Wojtyła. Otoczone kwitnącymi drzewkami owocowymi, a od frontu Jeziorakiem.
Bardzo dobre miejsce, by zobaczyć go po raz pierwszy. W zasadzie jakiś jego mały wycinek, bo jezioro dłuży się i wygina na przestrzeni wielu kilometrów i wiraży. Teraz tylko objechać go w całości i po sprawie. Natchniony jakbym zjadł boską kremówkę, jeszcze chwilę nacieszyłem się spokojem miejsca i wróciłem na szosę już prosto do Iławy, głównego portu Jezioraka i głównego antagonisty mojego miasta, ale o tym później. Teraz jeszcze trochę Jezioraka:
Ziemia nad jeziorem musi kosztować krocie, bo do Iławy biegły rozległe przedmieście willowych, na przebogato urządzonych domostw, wszystkie z potężnymi ogrodami, a na podjazdach suvy, campery, motory, jachty, rowery i inne bajery. Nawet strażnicze psy mieszkały w takich budach, że niejeden człowiek by się z nimi zamienił ;) I wszystko z widokiem na taflę Jezioraka - no podiławskie Eldorado po prostu. Dobrze, że docierałem do samego miasta, bo ten blask zaczynał oślepiać wręcz ;)
No i Iława. Odwieczny rywal Ostródy o palmę pierwszeństwa regionu pod względem urokliwego, turystycznego miasteczka. Teraz ten spór zadziwiająco zanikł, ale tak z dekadę, półtora temu, i wcześniej - święta wojna. Ja do tego miasta nic nigdy nie miałem, a wprost przeciwnie - szanuję za to, że okazało się na tyle ciekawe, że często wracał do niego Stachura i nawet chciał się osiedlić w okolicy na stałe (co znając jego tryb życia, brzmiało nieprawdopodobnie). Oraz sprawa druga, sprzed paru lat. Wielka premiera Dark Souls 2. Pojechałem do Olsztyna, aglomeracji i stolicy, i w każdym Empiku rozkładali ręce w bezradzie. Spóźniłem się na ostatni pociąg i całą noc włóczyłem się po olsztyńskiej starówce od klubu do klubu, przeczekując noc. Rano, jak można wydedukować, do porannego pociągu władowałem się ledwo żyw i do domu wróciłem bez gry i z kacem gigantem. Dwa dni później pojechałem do Iławy, i tam bez zbędnych ceregieli dostałem pudełeczko, a do domu wróciłem między obiadem a kolacją. Można? :)
Zastopowałem nad zatoką Jezioraka, i było sympatycznie. Bulwar czysty, pogoda dobra, dalsza podróż rysowała się w jasnych barwach. No, to w drogę. bo było już popołudniowo. Jednak, żeby nie było że się jakoś przymilam Iławie, to nadjeziorna panorama miasta o wiele ładniejsza w Ostródzie ;) Bez dwóch kościołów odbijających się w wodzie jakoś tak tu pustawo było. Winszuję jednak hotelu Stary Tartak. W porównaniu do ostródzkich obiektów, nudno-współczesnych, ten to prawdziwa perełka:
A i otoczenie niczego sobie:
Kierowałem się na wyjazd z miasta, i po chwili lawiracji byłem na wylotówce, szukając zjazdu do okalających Jeziorak lasów. Znalazłem go z ulgą, bo ruch był spory, no i wąchanie spalin samo w sobie jest be. Tu było o wiele lepiej:
To, co dachowcowe tygryski lubią najbardziej - ubita, naturalna nawierzchnia, przestrzeń niezawierająca odgłosów urządzeń mechanicznych i dosłowny rozkwit wszystkiego co wokół. Czysty urok wiosennej pory roku po prostu. Gdzieś tam w dali przebłyskiwała toń Jezioraka i jeszcze bardziej urozmaicała wojaż:
Rozpoczęła się też gra - pierwszy kot zaliczony, choć niezbyt zadowolony z mej atencji dla niego, więc odwrócił się ogonem. |
Samo objechanie najdłuższego w Polsce akwenu to owszem, fajna rzecz, ale będzie jeszcze przyjemniejsza, gdy oprócz tego włączy się w to jakieś poboczne atrakcje. Do jednej z nich właśnie się kierowałem, a zobaczyć ją chciałem już dawno. Z przyjemnością prezentuję:
Gargamel buduje się pod Iławą jakby co |
Dobra :), a tak serio, to zbliżałem się do Zamku Kapituły Pomezańskiej w Szymbarku, po prawdzie zrujnowanego, ale życzyłbym każdemu zamkowi, by jego zrujnowana wersja nadal potrafiła robić wrażenie. Widoczny był już z daleka:
Malowniczo, oj malowniczo położony niedaleko jeziora (nie Jezioraka), na miejscu dawnego grodziska, oczywiście Pruskiego, zbudowany został w XIV wieku, i w zadziwiająco niezmienionej formie, oprócz tego że w stanie nienadającym się do zamieszkania, przetrwał do czasów smartfonów i wizji pana Muska. Oczywiście na przestrzeni wieków coś tam dobudowywano, coś tam burzono (zamek strawił poważny pożar za czasów wojen z Krzyżakami, ale potem odbudowali go w takiej samej formie), jednak sam koncept budowli ostał się taki, jakim go wymyślili sobie średniowieczni architekci i powołali do życia. Nawet jakieś siedemnstastowieczne barokizacje i regotyzacje ówczesnych zamkiem rządzących nie pozbawiły go wyglądu prawilnego, średniowiecznego zamczyska. Niech przemówi za siebie:
I taki widoczek ogólny z góry:
Niestety, zamek podzielił los wielu podobnych sobie obiektów na tych ziemiach. Druga Wojna i towariszcze piromani, i jest jak jest. Nadal jednak ogrom murów i baszt daje pojęcie, jakie to duże było w czasach swej świetności.
Kiedyś to naprawdę było |
I mała ciekawostka. W zamku kręcono kilka scen do filmu "Król Olch" z Johnem Malkovichem. W tym miejscu pozdrawiam znajomego, który z tym Panem miał przyjemność siedzieć przy jednym stole. Tajwan, zazdro!
Na zamkowy dziedziniec wjazd zakazany, więc pokręciłem się jeszcze trochę, pocieszyłem wzrok, i pożegnałem sędziwe zamczysko. Życzę mu adopcji w dobre ręce. Było już nieźle po osiemnastej, więc pora na kończenie czynnej jazdy i rozpoczęcie poszukiwań na nocleg, a z tym nigdy nie było nic wiadomo, jak zawsze. Jeszcze w Szymbarku uzupełniłem zapasy, i mogłem zacząć przepatrywać teren. Był piątek, w miejscowości dość sporo młodzieży i starszej młodzieży w piwnych nastrojach, więc trzeba było znaleźć coś od wioski z dala. No i jak zawsze - tu, a może tu, nie, tam, tam też nie, tam tak ale nie, i tak dalej.. Jedno miejsce naprawdę wydawało się akuratne:
Spełniało wszystkie moje wymagania: był las i kawałek pola, a ogólny widok estetycznie też dawał radę, a to ważne. Jednak, po bliższych oględzinach wyszło, że w lasku pełno chrustu, a pole było aktywnie używane w celach rolniczych, więc opcja palenia ognia osiągała status: ryzyko. A bez ognia co to za nocleg? No to ruszyłem dalej, drogą z której nadjechałem wcześniej, kierując się na zamek. Po prawej stronie szosy las jak oko wykol, niby dobrze, ale nie było żadnego wjazdu do niego, a nie chciało mi się siłować z materią krzaczorów, w których już dawno pewnie kleszcze. Wtem! :) Po lewej coś zaświtało, jakaś nieduża ściana drzew, i niby też nie, ale stop i zacząłem inspekcję. Eureka, w końcu, da radę tu się zatrzymać. Wtedy tego nie wiedziałem, ale przyszło mi obozować w takim czymś:
Chodzi o ten kwadracik. Nie miałem jednak wtedy pojęcia o jego foremności, bo w środku jak to w lesie - drzewa. Między nimi jednak sympatycznie i słonecznie, a i dalszy widok okej.
Chociaż Wolf Moon dobrze by się słuchało w takich okolicznościach, nie powiem |
Parę godzin temu - strach się bać. |
Kocisko numer dwa |
Wiosenna miejscowość jak długa (z szerokością słabiej) |
Tu pan Nienacki nie mieszkał |
Jest i trzecie Koto :3 |
Tym dżentelmenem. Też artysta. |
Kościół w Dobrzykach |
Kolejny stary kościół, tym razem w Borecznie |
Akcja jednej z przygód Pana Samochodzika działa się o tu |
Kopernik czy Mozart? Nigdy nie mogę się zdecydować |
Zdjęcie regionalnej mapy z liwskiego sklepu spożywczego :) |
Aaach, wspaniały kawał krajoznawstwa! A jak przyjemnie o tej porze roku zanurzyć się w takie zdjęcia - kwiatki, kwiatki i jeszcze więcej zieleni… W kółko oglądam, w tę i nazad :) Świetne też te kajakowe kapliczki, w Zbąszyniu jest cały pomnik papieża w kajaku. Wątek noclegu jak zwykle podnosi ciśnienie: czy uda się znaleźć miejsce? Co okaże się rano? Czy w nocy nie przyjdzie niedźwiedź?? Albo stanowcza stonka ;D (no wiem, że to jakiś chrabąszcz, ale stonka lepiej mi pasuje ;) )
OdpowiedzUsuńOdnośnie dylematu w prawo czy w lewo, to przypomniało mi się, że niektórzy praktykują takie nawigowanie na spontanie - co większe skrzyżowanie, to rzut monetą i zależnie co wypadnie, to w tę stronę się jedzie ;)
Publikacja, którą ostatnio linkowałam na fb, opisuje takie właśnie eskapady jak Twoje, realizowane w obecnych czasach, ale mające długą i piękną tradycję nie tylko w naszym kraju, więc no powiem Ci, jesteś częścią czegoś wielkiego (choć z mikro- w nazwie ;) Po szczegóły odsyłam tutaj: https://krajobraz.org/giganci-krajoznawstwa-rekonstrukcje/ ).