Zimowych kilka wyjść na świat

 Jako że wiosna już dość widzialna (ale nie odczuwalna, bo w momencie pisania, tj. dnia 25.04, naszła sobie chmura i spadło kilka sztuk śnieżynek), czas na coś stricte zimowego, bo ta pora jest wyraźnie poszkodowana w tym miejscu. Zatem, żeby więcej nie płakała lodowymi łzami, na pożegnanie dedykuję jej kilka zdjęć i parę ciepłych słów ;)

Gdy po klasycznie szarym, ciemnym i dołującym grudniu w końcu w świetle latarni zaczęły wirować pewne drobinki, chyba każdy (oprócz drogowców i kierowców) ucieszył się. Gdy sypnęło trochę bardziej, w pierwsze wolnej chwili czas uderzyć było w las, bo już dawno nie widziałem go w zimowym makijażu.

Pogoda na pierwszy rzut oka nie zachęcała, bo było mgliście i dość wilgotno.





Mi akurat to pasowało, bo było gwarantem niecodziennych widoków. Taką przynajmniej miałem nadzieję. 







Jak widać, zima jeszcze nie w pełni sił, po prawdzie teraz widzę że była dość licha, ale na tamten czas wystarczała. Robiła robotę. 









Zmierzałem nad jeziorko Czarne. Rezerwat Poryblina, jedne z trzech jezior na Mazurach, gdzie ten Poryblin występuje. 


















Jedynym ruchomym elementem był lekko prószący śnieżek, niestety niewidoczny na zdjęciach. Poza tym - jak makiem zasiał. Rzeczywistość zamarzła w tym miejscu. Nawet odgłosy dość dalekiej linii kolejowej, którą normalnie słychać w tym miejscu, nie dochodziły. 




Pierwsza zimowa wyprawka miała się ku końcowi. Niespecjalnie długa, ale dawno niewidziane zimowe ujęcia były mile widziane :)


Drugie wyjście odbyło się parę dni później, gdy śniegu zauważalnie przybyło. Las ten sam, ale inny rewir. I tym jednak razem celem było jezioro, ale innego koloru - Srebrne. 







Pogoda całkiem podobna jak przedtem. W lesie jednak bardziej mglisto, a czasem spadały z drzew tumany śniegu, tworząc poruszające się, biało-szare zasłony. Na ziemi śniegu tyle, że w głębi lasu, gdzie nie dotarli jeszcze inni wędrowcy czy sportowcy, tonąłem po łydki w zaspach. Cisza i spokój nie do opisania, zwykłe zjawisko jak zamarznięty opad atmosferyczny odmieniło las o sto osiemdziesiąt stopni.







Gdzieś tam za biało-czarnymi gałęziami i odległym lasem majaczyły dwie mały wieżyczki miejskich kościołów. Niby parę kilometrów od miasta, ale miałem wrażenie przebywania gdzieś hen od niego daleko, w zupełnie odizolowanym miejscu.







Docierałem w okolice jeziora, już dość solidnie zmęczony. Mijane drogowskazy turystyczne miło skojarzyły się z tymi mijanymi podczas lata w bardziej górzystych lasach, ale i tu teren był opadająco-wznoszący i na odwrót, co cieszyło, ale w tym śniegu dawało w kość.





Trochę większe niż Czarne, jezioro Srebrne również przystroiło się w obowiązujące w tym sezonie barwy, a nawet zgodne ze swoją nazwą ;) Popatrzyłem, obfociłem, ale długo nie bawiłem, bo czekała mnie jeszcze dziesięciokilometrowa droga powrotna, a zaczynało coraz mocniej prószyć.






Po drodze minąłem jeszcze Wyspę Orzechową, całkowicie uśpioną pośrodku jeziora. Gdzieś tam lodem człapał lis. Może szukał jedzenia, a może zostawiał stały ląd i przeprowadzał się na wyspę, na niej szukając lepszego życia, którą upatrzył sobie jeszcze gdy nie było śniegów? - Kto wie. 



Port również skuty i opustoszały, jedynie stary rezydent trwał na dobre i złe. Zmęczony, ale zadowolony dotarłem do miasta, i zaraz mijałem kościoły które jakiś czas temu widziałem z daleka, a teraz wydawały się znów wysokie i potężne. Herbata w domu smakowała jak iluś tam letnie whisky, albo chociaż Golden Loch z Biedry ;)


Trzeci spacer w końcu odbył się w innych warunkach pogodowych. Znaczy było nadal zimowo i jeszcze bardziej mroźno, ale i słonecznie przez duże es.





Z tej strony miasto bardziej przypominało jakiś Norylsk niż zachodniomazurską osadę. Uciekałem z niej na pola i bardziej otwarte tereny niż ostatnio, włócząc się po ścisłym lesie. Ten jednak i tu będzie, ale w trochę innym wydaniu. No to jadziem, Panie, Zielonka. 





Śnieżno-pustynne obrazy witały już na samych rogatkach. Obok nich skręcało się w bok na ścieżkę, i po może stu metrach wychodziło się na dolinę.





Krajobraz jak na Mazury - prawie górski :) No, a przynajmniej wzniesieniowy. 






Ścieżynką w śniegu skierowałem się w stronę widocznej ściany lasu. Cieszyłem się, bo jeszcze nigdy tu nie byłem, więc była to taka dziewicza wyprawa w znane-nieznane. Znane, bo las do którego szedłem leżał nad jeziorem, które dobrze znałem z drugiego brzegu. 






Miejsce ciekawe, bo przebiegał tędy ciek między dwoma jeziorami, tworząc lekko zamarznięty kanalik, urokliwie zasypany śniegiem. 






Takiej zimy nie pamiętałem od lat. Zimno siarczyste, śnieg puszysty i.. śnieżnobiały, a słońce mimo około południowej pory niziutko wisiało nad drzewami, ale świeciło mocno i jasno.





Z lasu na chwilę wyszedłem trochę wyżej, co by złapać jakąś pełniejszą perspektywę zimowego krajobrazu. Za wysoko nie było, ale co się nie ma, to się lubi, wiadomo ;)






Białe pola gdzie wzrok sięgał, co w parze z niesamowitym spokojem i ciszą dawało mega kojący efekt. No i estetyka - wszystkie te na co dzień widoczne brudy i śmieci były niewidoczne. Jeszcze na chwilę zanurkowałem między drzewa:






Nie na długo jednak, bo las ustępował, i już wyłonił się z niego wybudowany parę lat temu most, który chwali się najdłuższym przęsłem w Europie (jakoś tak dziwnie to brzmi ;), a przebiega praktycznie nad pewnym staropruskim grodziskiem ukrytym w innej leśnej gęstwinie. 






Las definitywnie został w tyle i dookoła zapanowała przestrzeń unaoczniająca jak zima rozpanoszyła się po włościach. 









Jakoś skojarzyły mi się te widoki z zimowym malarstwem Bruegela. Brakowało tylko ludzików na połaci grających w typowe dla tej pory roku gry i zabawy. Z górki widać już było makietę miasta:




Wcześniej jednak szok, bo a cóż to za czary, za dziwy, kiedy wypiętrzył się ten podostródzki masyw górski? 





Tatry, Alpy, Góry Mgliste?






Pewien sherpa spotkany na drodze sam nie znał ich nazwy, ale patrzył z takim samym co i ja zachwytem, stojąc jak wryty:


Magia zimy była znaczna, skoro ustroiła jakieś hałdy piasku w takie górskie miniaturki ;)

Jeszcze parę obrazków, i kończyłem tą trzecią zimową wyprawę:





Do następnego roku, kolego




Fajna była ta przygoda z zimą i śniegiem, a jeszcze fajniejsza do wspominek, ale już najwyższy czas by Zima kurtuazyjnie przepuściła Panią Wiosnę, bo coś ciężko jej w tym roku oddać prym, a za chwilę przecież już maj. 



Komentarze

  1. Zawsze czuję lekki opór, jeśli mam wyrazić słowa aprobaty w kierunku zimowej aury, ale no dobra - wygląda to bajkowo, owszem, przyjemnie popatrzeć... Ale masz, chłopie, zdrowie, żeby tyle kilometrów maszerować w takich warunkach :o Podziwiam!
    Nowo wypiętrzone pasmo górskie rzeczywiście robi wrażenie, Tatry z importu :D
    Fajne są takie bliskie wyprawy w znane-nieznane, niosą czasem wcale nie mniej przygód niż te dalekie. Wiem po sobie, jak ostatnio walczyłam o życie (mając kleszcze za adwersarzy), przedzierając się z psami przez nadodrzańskie chaszcze, oczywiście skrótem, bo "gdzieś tu musi być przecież ta droga..."

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Przez Płaskie do Wody, a powrót Kanałem (którego nie widziałem).

Ostróda - Szeląg - Tabórz i bonus.

Wyprawa lipiec 2016 - Z Mazur przez Polskę w góry, i nie tylko.