Wspominki wiosny, która przecież była tu przed chwilą.


Jak w tytule. Znalazłem kilkanaście zdjęć z tegorocznej, majowej wyprawy na Pola Grunwaldzkie, kiedy to było jeszcze ciepło, kolorowo, a to był przecież dopiero maj, czyli przedsmak lata. Nie wiem jakim cudem, ale za chwilę będzie listopad i trochę strach, jak czas potrafi cisnąć na wysokich obrotach bez oglądania się za siebie. Tym lepiej, że można zatrzymać go na fotografiach:

Kto by się oparł takie drodze?



Jak widać powyżej, era rzepaku w pełni :) To był maj!





Zieleń też dawała czadu, żeby nie było że tylko złoto-niebiesko dookoła ;)





Mimo maja, Pola Grunwaldzkie nie były puste. Oczywiście największy hardkor dzieje się tu w lipcu kiedy bitwa, ale i majową porą były ze dwie wycieczki szkolne, grupa motocyklistów i pojedynczy szwendacze jak ja. Nadal jednak było spokojnie i można było pozwiedzać na luzie. Grube tysiące ludzi tutaj mają chyba tylko jedną zaletę - można sobie wyobrazić, co działo się tu w 1410 :)

Spokojnie, to nie TE dwa nagie miecze ;)












Miejsce dowodzenia Jagiełły w pierwszej fazie bitwy


Widok z oczu Jagiełły. W tym miejscu mniej więcej bitwa była najbardziej zaciekła


Lubię Pola Grunwaldzkie. Nie z jakichś patriotycznych pobudek, choć ciężko nie uśmiechać się pod nosem na wspominkę tego srogiego łomotu jaki nasi i sprzymierzeńcy spuścili fisiującym Krzyżakom, ale samo miejsce bardzo pobudza wyobraźnię, będąc przy tym bardzo relaksującym. Jest cicho, spokojnie, łatwo tam zebrać myśli (ale nie w lipcu) i odpocząć wśród łagodnych wzgórz i dolin tego regionu - szczególnie porą taką jak na zdjęciach.

I mała anegdota związana z tymi polami: w 2009 roku pojechałem z kolegą samochodem na inscenizację bitwy, i faktycznie dojechaliśmy tam. Wiadomo, piwko, piwko, zwiedzanie, potem jeszcze piwko, i jakoś dzień zleciał. Spaliśmy w samochodzie, i w nim też obudziliśmy się. Doprowadziliśmy się do porządku i spróbowaliśmy odjechać. Zatrzymaliśmy się jednak w Grunwaldzie przy sklepie, by kupić coś do picia, bo piwko piwko wczoraj, wiadomo. Wróciliśmy do samochodu i bum, samochód nie chce jechać. Skończyło się paliwo. Zaczął padać deszcz i kac jakby nabrał na sile. Na krzywy ryj pożyczyliśmy od ekspedientki na litr paliwa, oczywiście z zamiarem oddania. Poszliśmy z buta z siedem kilometrów w obie strony na stacje i kupiliśmy tego litra. Wlaliśmy i samochód odpalił. Euforia i radość. Wyjechaliśmy na drogę E7 i po kilometrze z maski zaczął wydobywać się dym, bo teraz skończył się z kolei olej. Przepchnęliśmy wrak na pobocze i tą siódemką jak cygany maszerowaliśmy aż do samej Ostródy, coś koło dziesięciu kilometrów. Dotarliśmy cało i to była piękna letnia przygoda, z  której potem napisałem opowiadanie :P Za tego litra oddaliśmy potem, żeby nie było :)

Powrót:





Na koniec mały bonus. Zmęczony drogą powrotną, nie mogłem sobie odmówić niedługiego odpoczynku na łące obok zdjęcia powyżej, czego dowód zamieszczam poniżej: ;)

Totalna, czysta przyjemność. Polecam :]


Czas leci szybko, ale obosiecznie. To co zabiera, tak samo szybko ponownie nadejdzie. Pocieszająca myśl, szczególnie w takim październiku.

Komentarze

  1. Idealna pora na taki wpis - gdy człowiek już na głodzie słońca ;) Tak się wpatrywałam w te zdjęcia, że już prawie chmury zaczęły płynąć, a trawa szumieć...
    Słuszna uwaga odnośnie ilości turystów, że mogą odzwierciedlać niegdysiejsze armie. Tak się tylko zastanawiam, czy wtedy ta ustawka nie była jednak mniejsza, niż dzisiejsze hordy? ;)
    Opowiadanie, owszem, swego czasu przeczytane (jak mówiłam - charakterystyczny email :P).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Przez Płaskie do Wody, a powrót Kanałem (którego nie widziałem).

Ostróda - Szeląg - Tabórz i bonus.

Wyprawa lipiec 2016 - Z Mazur przez Polskę w góry, i nie tylko.