Powrót.. niemarnotrawny ;)


Ale wstyd. Taki lokals zaprzysiężony, chlipiący na obczyźnie za swoimi stronami, a gdy nastąpił powrót na nie i zebrane zostały materiały, olał sprawę zupełnie i nawet słowa nie piśnie na tym blogu. Dwa miesiące i nic. Wstyd wielki, i dziś postanowiłem ukrócić go i coś, cokolwiek opublikować. Niniejszym właśnie to czynię ;)

Rowerowi się należało i przeszedł gruntowny przegląd. Linki naciągnięte, przerzutki wyregulowane, łyse opony zamienione na takie z bieżnikiem i fajną odblaskową obręczą. Plus całkiem nowe zębatki i napęd. Dość słony wydatek, ale wehikułowi się po prostu już należało, a i pasażer będzie czuł się pewniej gdy wszystko gra.


W takim stanie można, a wręcz trzeba przetestować serwis w praktyce. Trasą będzie doskonale znany przeze mnie i chyba większość tutejszych rowerzystów szlak Ornowo - Brzydowo.


Bardzo spacerowa trasa, malownicza, o wielu podjazdach i zjazdach. Na początek jezioro Morliny, które za każdym razem prezentuje się dla mnie bardzo wdzięcznie, gdy tak wygląda spomiędzy drzew i wzgórz:


Nad jeziorem, gdzieś w widocznym powyżej lesie, znajduje się staropruskie grodzisko z doskonale zachowanymi wałami. Niesamowite, że zwały ziemi nadal są obecne, podczas gdy ich budowniczych ledwo kto pamięta. Jedno z kilku grodzisk dostępnych w okolicy.

Tekstu w tej relacji nie będzie za dużo, bo tak naprawdę nie ma co opowiadać, a lepiej oglądać :) Było świeżo, zielono, ciepło - idealne warunki na taki wyjazd.




Po Holandii, gdzie zawsze pełno było rowerzystów czy samochodów, te polne pustki między wioskami wydały się idylliczne :) Nic tylko krajobraz, droga i jazda, taka destylowana przyjemność :)

Po paru kilometrów z popękanych asfaltów skręciłem w coś bardziej polnego, gdzie o jakimkolwiek człowieku czy już maszynie żadnej mowy nie było:




Starym zwyczajem jechałbym dalej, ale przy drodze stało jakieś samotne gospodarstwo, a więc i pies i pewnie jakiś właściciel, i choć nie bałem się widoku kogoś z dubeltówką na ganku, to wolałem nie zakłócać spokoju, bo okolica naprawdę była z dala od wszystkiego. Zawróciłem więc, ale i w drodze powrotnej przytrafiło się coś ciekawego:


Na końcu tej dróżyny zamajaczyły dwie postacie, i gdy mnie zobaczyły, dziarsko stały i przyglądały mi się. Podjechałem bliżej, ale jednak asekuracyjnie dały dyla w las po lewej. Gdy osiągnąłem poziom drzew, one jednak dalej stały i patrzyły z równą ciekawością co ja na nie:



Może to było coś w stylu: Kto pierwszy spenia? :)


One były na swojej dzielni, więc grzecznie odjechałem po chwili :] Tą samą drogą wróciłem do domu, wycieczkę uznając za bardzo udaną i relaksującą. Nie muszę chyba mówić, że wychuchany rower też przyczynił się do tego wrażenia? :)

Uff, no to w końcu za sobą. Teraz z rok ciszy ;)

Komentarze

  1. Takie piękne dróżki to aż przyjemnie pokonywać w nieco wolniejszym tempie. Powrót w pięknym stylu ;) Haha, po takiej relacji rzeczywiście należy się odpoczynek, ale postuluję, byś jednak nie spoczywał na laurach - czytelnicy wyczekują dalszych porcji widoków i warmińskich dróg! Z kilkoma słowami komentarza, oczywiście ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, już dostałem killa listów z pogróżkami, że przebiją mi nowe dętki jak nie będę jeździł 😉 Dzięki za miłe słowa. Jeździć narazie z powodów zawodowych zbyt nie mogę, ale dą materiały z wycieczki na pewne pole bitwy, a że lipiec.. 😼

      Usuń
    2. A no tak, racja, to już lipiec zaraz, znowu zakorkują całą okolicę ;) Czy w "normalnych" latach nie jest aż tak źle? Pierwszy raz byłam w zwykły dzień poza rocznicą, to przy muzeum nie było prawie żywego ducha, ale następnym razem, już na 600-leciu... To lekki szok - wiadomo, ludzi po horyzont i naprawdę lepiej byłoby wybrać się rowerem... ;)

      Usuń
    3. Co roku na inscenizacji są tłumy i korki, poza nią - jak mówisz, pola opuszczone i odludne. Hoho, no to się wybrałaś, i to na okrągłą rocznicę :) Pewnie był hardkor? O wiele lepiej pola się zwiedza gdy jest spokój, choć z tłumem i bitwą można sobie unaocznić, jak to musiało wyglądać w 1410 roku ;) Wiele miejsc jest jednak wtedy niedostępnych, jak kopiec Jagiełły, skąd dowodził bitwą, lub miejsce uderzenie jakiejś polskiej chorągwi, bodajże chełmińskiej, która przechyliła szale bitwy na polsko-litewsko-tatarsko-czeską stronę :) Albo miejsce śmierci Wielkiego Mistrza :) Ogólnie bardzo lubię Pola Grunwaldzkie, byle nie w lipcu ;)

      Usuń
    4. Haha, rzeczywiście, tak na to nie patrzyłam, ale to, co było na rocznicy, na pewno dobrze oddawało 1410 pod względem zagęszczenia ludzi ;) W sumie rekonstruktorów widziałam wtedy tylko jak wracali po bitwie między straganami do obozu, bo same manewry na polach złapały się w kilku ujęciach strzelanych na oślep nad głowami ludzi ;) Bardziej podobała mi się część handlowa i historyczno-mieszkalna - bo w ogóle je widziałam :P Ale skala imprezy naprawdę robi wrażenie, raz warto zobaczyć.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Przez Płaskie do Wody, a powrót Kanałem (którego nie widziałem).

Ostróda - Szeląg - Tabórz i bonus.

Wyprawa lipiec 2016 - Z Mazur przez Polskę w góry, i nie tylko.