Wiatrakowo

Takie małe deja vu miałem z tą wycieczką, bo dokładnie taką samą odbyłem w Nowy Rok, ale jak jest wtedy, wiadomo - szaro, zimno, dzień krótki i wszystko na szybko. Inaczej było teraz. Widoczna wzdłuż i wszerz wiosna i Wielkanocny poniedziałek po prostu krzyczały do ucha by gdzieś wyjechać, mimo że było raczej zimno i wietrznie. Jako, że to mój przedostatni weekend w Holandii, dałem się skusić.


Jak wcześniej już pisałem, wiosną ten jakże depresyjny kraj odżywa i jest naprawdę miło. Po koło dwóch kilometrach dróżką jak na zdjęciu powyżej, dotarłem do niedużego lasku:


Przez chwilę nawet poczułem się jak w tych mazurskich u siebie - zapachy i odgłosy jakie tu dało się zarejestrować zrobiły robotę. Niestety, jak przystało na holenderskie bory, ten skończył się po może trzech minutach, ale i ten skrawek czasu dał sporo radości i przedsmak tego, co już niedługo :) Dalej już bardzo klasycznie:


Czyli kawał pola, ale polatujące nad nim łowne ptaki i ogólny klimat wczesnej wiosny dawał radę po raz kolejny.

Tak w ogóle, celem wyjazdu była farma bardzo wysokich wiatraków, które górowały nad horyzontem z dobre pięć kilometrów od miejsca gdzie faktycznie stały. Miałem zrobić z nimi relację już parę miesięcy temu, ale że było wtedy jak pisałem na początku, więc relacja powstaje teraz :]


Gdzieś tam na horyzoncie podobno widać te wiatraki, a na pewno dobrze widać je w rzeczywistości, tylko te pięć megapixeli w telefonie już nie ogarnia i chyba czas zdobyć ich więcej, bo widok który w realu jest całkiem zacny, na tych zdjęciach zupełnie tą zacność traci.

Tu w powiększeniu, ale to też "nie to" :/

Po jakimś czasie z pól zjechałem w wiejskie zabudowania na granicy z Niemcami. Sporo obejść z kucykami, koniami, czy też np. z sarenkami, bo Holendrzy (a i pewnie też Niemcy) lubują się w takich przydomowych zwierzyńcach. Oczywiście zwierzaki mają tu jak w dobrym hotelu, wszystko jest zadbane i wychuchane, a wybieg dla Danieli bardziej przypominał luksusowe pole namiotowe (to chyba na jakiś oksymoron zakrawa już, nie? :) niż coś po czym biega zwierzyna.
Dojechałem do czegoś na kształt miasteczka, chociaż nie pamiętam, bym widział tablicę z nazwą miejscowości. Nie wiem zatem czy to holenderskie miasteczko, czy niemieckie było. Bardzo tu się to przenika, nawet architektonicznie. Belgia da się odróżnić dość łatwo od Niderlandów, zabudowa jest ciemniejsza i bardziej średniowieczna jakby, a Niemcy najbardziej odróżniają się chyba białymi rejestracjami samochodów i szlaczkami na nich ;)



Widzę Cię!


Kościół myślał że się schowa, ale nic z tego. Zawsze jakiś wypatrzę, a jego strzelista wieża nie ułatwiała mu zadania. Tenże różnił się od typowych holenderskich kościołów, ale to może dlatego, że niemiecki:


Nawa bardziej przypominała jakąś celtycką czy słowiańską halę, i kto wie, może kiedyś to była świątynia innej wiary, ale potem została  przeadaptowana na to co widać na zdjęciu. Tak czy owak, obecna budowla cieszy oko. Praktycznie zaraz za nią biegnie droga a potem ścieżka wprost na pole w wiatrakami:




I znów szkoda, że aparat nie przemycił więcej tego efektu "wow" z realu, bo było go tu sporo. Kilkanaście wiatraków w bliskiej odległości, a chyba z kilkadziesiąt w dalszej, i prezentowały się one naprawdę okazale.


 Generowały szum jakby gdzieś w przestworzach nieustannie krążyły samoloty z silnikami odrzutowymi, a gdy stanąłem pod tym największym skubańcem i poczułem siłę z jaką mielił powietrze wokół siebie, to aż przysiadłem na nogach ;)

Spokojnie dałbym mu z 50 metrów.






Aż się człowiek zastanawia, jakim cudem ktoś postawił coś tak wysokiego, wyposażając to w wielkie śmigło, i to tak stoi i się kręci. Niby taki wiatrak to nic specjalnego, ale pobudza to to wyobraźnię i daje pojęcie o tym, jak ludzie oswoili kolejny żywioł i zaprzęgli do pracy w swoim interesie. Dodam jeszcze, że owe wiatraki mają hipnotyzującą iluminację świetlną. Otóż emanują głębokim, czerwonym światłem, i zawsze gdy wracam wieczorem z pracy podziwiam jak miarowo, na przemian gasną i zapalają się. Robi to duże wrażenie z kilku kilometrów, i bardzo ciekaw jestem, czy tak samo byłoby gdyby stało się pośród nich.
Pogoda tymczasem była bardzo zmienna, przeobrażała się z minuty na minutę. Nawet lekko popadało, no ale to typowy holenderski kwiecień, po aż nazbyt udanym marcu. A co dalej na ziemi? Hmm.. Więcej wiatraków! (złowrogi śmiech) ;) Ale żeby nie było monotematycznie z nimi, to teraz będzie inny wiatrak. Taki, jakiego po Holandii można i należy się spodziewać:


A raczej wiatraczątko, po tych kolosach z niedawna. Taki przynajmniej się wydaje z daleka (choć też z bardzo bliskiego daleka). Ledwo to to się wybija ponad grunt:


Ale uroku temu odmówić nie można. Pocieszne to bardzo, a jak człowiek podejdzie bliżej to zobaczy, że nei takie to wcale małe jak się wydawało:


Są oczywiście klasyczne wiatraki trzy razy wyższe niż ten, ale to gdzie indziej :) Ten za to chwalił się obracającymi ramionami, które nakręcał jakiś pan, pociągając za sznurki zwisające z tych białych sterówek na dachu. Obok wiatraczka był nieduży pawilon restauracyjny, i była to urocza atrakcja obok biegnącej obok drogi międzymiastowej:



Obok znajdowała się też inna atrakcja, jaką był wybitnie rustykalny pojazd zaprzężywany, ale niestety bez napędu:


Spotkanie pokoleniowe


Bardzo Wielkanocnie


No i to byłoby na tyle. Mimo widocznej na zdjęciach słoneczności, tak naprawdę było zimno w cholerę, to też trzeba było obrać kierunek na dom. W sumie to moja pożegnalna relacja z Holandii, i choć jeździło się tu bardzo przyjemnie, to już wypatruję za klimatami swojskimi, polskimi :) Mimo to nie żałuję żadnego zrobionego tu kilometra, no chyba, że wracając w grudniowy wieczór na rozwalającej się damce po przymusowych nadgodzinach, poza tym, było spoko ;) Życzę takiej infrastruktury i podejścia do tego środka transportu i u nas. Tot ziens, (a może raczej nie ;)) Holandio.


Droga cały czas trwa



Komentarze

  1. Na wstępie muszę pochwalić nową oprawę bloga - bardzo przyjemna dla oka ;)
    Z tym szukaniem wiatraków to chyba nigdy nie jest łatwo (Anka z Motocykloffowo coś o tym wie ;) - szukała na dwa podejścia, a na koniec i tak były ogrodzone). W końcu może i na mnie przyjdzie pora, bo tez mi tu jakieś sterczą na horyzoncie, choć na pewno nie tak spektakularne, jak holenderskie ;) (Ale kto wie, może i te holenderskie są z Polski, z naszej Famaby konkretnie :P )
    Bardzo fajna wycieczka na podsumowanie pobytu, taka Holandia w pigułce ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Od kogo jak kogo, ale od Ciebie pochwała dotycząca strony wizualnej cieszy podwójnie - zatem dziękuję :) Serio tak u nas ciężko z podejściem blisko wiatraków? Tu nic nie odgradzają, wręcz ludzie spacerują sobie pod nimi, ale u nas to chyba jeszcze sprzęty rodem ze Strefy 51, top secret i te klimaty :) Te nasze oprócz wysokości wcale jednak nie różnią się od tych holenderskich, i może faktycznie są dziełem tej firmy?
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Przez Płaskie do Wody, a powrót Kanałem (którego nie widziałem).

Ostróda - Szeląg - Tabórz i bonus.

Wyprawa lipiec 2016 - Z Mazur przez Polskę w góry, i nie tylko.