Koniec końca


Zimy. Tej zimy. Choć tej prawdziwej, która była w tym roku nad Wisłą, doświadczyłem praktycznie tyle ile zawiera mój poprzedni wpis ze stycznia, to i tak ta niderlandzka dawała w kość. Ulewy, zrywające się znikąd wiatry i reszta podobnych atrakcji jest niezbyt przyjemna, gdy do pracy trzeba zasuwać dzień w dzień rowerem po siedem kilometrów w jedną stronę ;) Ale, ale. Koniec marca obrodził w końcu o tą wymodloną  i zaklinaną pogodą, której parę próbek poniżej:

Tak trochę po japońsku



Tak na oko, fenologia jest tu przyspieszona w stosunku naszego kraju o miesiąc. Kiedy u nas jeszcze bywają zamiecie, tu, jak widać na powyższym zdjęciu, wiosna jest już nie tylko kalendarzowa. Jest w tym też mały haczyk - kwiecień to często bardzo deszczowy miesiąc w Holandii, za to w Polsce przeważnie jest już wtedy tak dobrze, że siedzenie w domu to grzech.



Wiosna jak widać nie tylko w polu lub na dworze (niepotrzebne skreślić), lecz też także chowa się po krzakach i zaułkach:



I pewnie nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa :) Żeby nie było jednak jak na kanale przyrodniczym, poniżej coś w stylu gotyku płomienistego (a wiem to dzięki posiadaczce tego oto bloga, którego serdecznie polecam: http://www.byledoprzodu-blog.pl ):



Małe to państewko te Niderlandy, ale wynagradzają to sobie tymi właśnie budowlami sakralnymi. Praktycznie każde miasteczko liczące nawet te śmieszne dwa, trzy tysiące mieszkańców, ma w swoim obszarze kościół, często przez duże K. Nie każdy oczywiście jest imponujących rozmiarów, ale imponującej architektury jak najbardziej. Mało wyznaje się w ich niuansach, ale króluje właśnie gotyk i różne jego odmiany. Poza tym czuć, że te konstrukcje są bardzo stare, co tylko dodaje im powagi i respektuje się je, nawet gdy z wyznawaną w ich czeluściach wiarą ktoś mało ma do czynienia. Zawsze zadzieram głowę w poszukiwaniu wystrzelających nad miejskie zabudowania wież lub kampanili, gdy jestem w jakimś holenderskim mieście czy miasteczku.

Na koniec ujęcie ryneczku miasteczkowego (ojoj, jak fajniutko i słodziuchno zabrzmiało :P) w świetle jednego z pierwszych w tym roku popołudni, gdzie można było bez obaw usiąść na przyrestauracyjnym stoliku i sączyć wybrany z menu napój, nie bojąc się o zmoknięcie czy zmarznięcie (tak w ogóle, taki sposób spędzania wolnego czasu to jeden ze sportów narodowych Holandii) :



Mały wyjazd, więc i mała relacja. Coraz mniej tych Mazur na tym blogu widać z każdym wpisem, a miało być przecież właśnie o nich. Niestety będzie jeszcze gorzej, bo jeśli wszystko wypali, za miesiąc wpadnę tu z relacją jeszcze od Mazur dalszą niż te niderlandzkie ;) Ale nie zapeszajmy na razie. Oby w Polsce jak najszybciej zawitała pogoda jakiej ostatnio mogę doświadczać tu.

Komentarze

  1. No rzeczywiście wiosna pełną gębą (a właściwie ten krótki moment wiosny, kiedy wszystko kwitnie, a po tygodniu już pełnia lata...) - aż dziwnie się ogląda, zważywszy na to, że to chyba podobna szerokość geograficzna jak mniej więcej środkowa PL, gdzie - tak jak piszesz - w tym samym czasie pączki na gałęziach pokazują się co najwyżej na tych w słoiku na parapecie ;)
    Potrafisz stopniować napięcie :P Pozostaje cierpliwie czekać, skąd będzie następny wpis ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Faktycznie ten zalążek wiosny trwa chwilę, bo potem jak już się zacznie to jest zielono aż do przesady i człowiek szybko się przyzwyczaja, i chyba dlatego te pierwsze jaskółki są takie fajne i wyczekiwane :) Haha, tak, proszę nie regulować odbiorników i czekać ;) Ale zanim to nastąpi to musi zostać spełnionych kilka czynników, które są na dobrej drodze do tego spełnienia ;) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Przez Płaskie do Wody, a powrót Kanałem (którego nie widziałem).

Ostróda - Szeląg - Tabórz i bonus.

Wyprawa lipiec 2016 - Z Mazur przez Polskę w góry, i nie tylko.